***
Przepraszam, księga życzeń i zażaleń?
Dziękczynna? Pan chyba kpi, nie po to tu stoję,
nie po to robiłem zdjęcia i dokumentację, żeby teraz…
Nie, nie, nie, było to zrobić lepiej,
nikt jeszcze tak nie schrzanił roboty.
I co z tego, że pierwsi? Że następny będzie lepszy?
Po moim trupie! A teraz, dawaj pan tę księgę,
pogarsza pan tylko sytuację, a przecież pan też wie,
że ten świat jest zorganizowany zupełnie nieprofesjonalnie.
***
Chciałbym cię objąć ciemnością w zamkniętych powiekach,
ślizgać się po skórze, pieścić aksamitem,
przesłaniać światopogląd, aż do zatracenia,
aż do zatracenia grać melodie zmierzchu.
Byłbym dla ciebie cieniem, lubieżnym jak wszystkie cienie,
co lubią się wyciągać rano i wieczorem,
i tylko w jednym byłbym inny, od wszystkich innych cieni,
że niezależnie od kształtów, kładłbym się tylko po tobie.
***
A, to pan, proszę usiąść, mam pana wyniki.
Nie, proszę się nie martwić, to nic poważnego,
zwyczajna alergia.
Nie, proszę pana, to że wcześniej nic
to nic nie znaczy,
wyniki są jednoznaczne,
cierpi pan na kwiaty, uściski i zakochanych,
pąki bezdomnych i łany mydlanych baniek,
cierpi pan, mówiąc krótko,
na wiosnę.
***
Nakreśliłem piękną teorię,
ubrałem ją w krawat i migocące słowa,
diamenty wśród przydawek, rubiny pośród sukien,
dałem długie włosy i czerwone paznokcie, i ostre białe ząbki…
Miało być tak cudnie, taka była ułożona,
wszystkie aksjomaty wprost zharmonizowane,
ale kiedy prasowałem fałdki paradoksów,
odwróciła się na pięcie (a jaki miała obcas)
i poszła się pieprzyć.
Kraków, 2011
Ani się waż zamknąć mnie w zdaniu,
postawić na końcu wykrzyknik albo, nie daj Bóg, jakąś kropkę,
nie opatrzyć mnie tytułem, nie zrobić przypisów,
nie podzielić na rozdziały, od stóp do głowy,
tutaj ręka prawa, tak, tak, ta ręka, z drugiej strony lewa,
zasługuję w końcu na coś więcej, na dobrą okładkę,
ładną czcionkę, ilustracje, i, przede wszystkim,
kolejne wydanie.